niedziela, 9 lipca 2017

Misiowe "mini-wakacje"...czyli nie ma tego złego ;o)

Miesiąc temu Prof Napiontek ściągnął mi misiowe gipsy, a zaraz po tym misiowy rodzice zabrali mnie na czerwcowy weekend nad morze. Jakaś nagroda za misiową operacje i ponad dwa miesiące w misiowych gipsach w końcu się należy!!!... prawda?
Misiowy ortopeda zalecił powolne pionizowanie i rehabilitacje celem powrotu do misiowego chodzenia -co okazało się, że wcale nie będzie takie łatwe.... 

Okazało się bowiem, że po ściągnięciu misiowych gipsów panicznie boję się stawać, a co dopiero samodzielnie chodzić... W końcu dwa i pół miesiąca siedzenia na misiowej pupie osłabiło misiowe mięśnie ...i spowodowało, że trochę już zapomniałam jak to jest "chodzić". Wszystko to spowodowało konieczność powrotu do intensywnej misiowej rehabilitacji- nauki chodzenia.
 
***
Dzień po ściągnięciu misiowych gipsów pojechałam z rodzicami do misiowej rehabilitantki do Krobii. Podczas wizyty okazało się, że mam wystawione jedno biodro. Nie czekają długo, razem z ciocią Magdą pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości do starszego wujka, który dosłownie w trzy sekundy nastawił mi misiowe bioderko. Po nastawieniu bioderka dostałam zalecanie nie ćwiczenia przed tydzień...no i idealnie się złożyło...bo jechałam z rodzicami na kilka dni nad morze! 
 *
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :O)
*
Po powrocie znad morza wróciłam do misiowej rehabilitacji-pionizowania i nauki chodzenia. Na razie idzie jak po gruzie, ale z dnia na dzień powoli nabieram pewności siebie i misiowa mama ma nadzieje, że za jakieś pół roku może uda się wrócić do stanu sprzed misiowej operacji- znowu zacznę samodzielnie chodzić... 

***
Kilka dni nad morzem upłynęło nam w mgnieniu oka. Pomimo iż pogoda nas nie rozpieszczała, dwa dni była na prawdę ładna pogoda. Słońce, plaża, mewy i całe morze lodowatej wody dla ochłody, czegoś chcieć więcej ;o)


W tym roku celem naszej przed-wakacyjnej wycieczki było Świnoujście.
Okazało się, że już przy wjeździe do miasta czekała na nas atrakcja- przeprawa promem.
W Świnoujściu udało się nam zobaczyć może niezbyt wiele, ale "oceanarium", karmienie gołębi, gabinet luster, promenadę, wiatrak i wycieczkę pirackim statkiem udało się nam odhaczyć :o)

Cześć maleńka :P





Ahoj! Szczury Lądowe!!!





 




W tym roku, jak co roku zresztą, stawialiśmy na odpoczynek...spanie do 10, spacer brzegiem morza i karmienie mew. Dwa ostatnie punkty udało się nam zaliczyć...największy problem był z pierwszym. Przyzwyczajona do rannego wstawania budziłam rodziców o 5 rano ;o)



Co dziennie nieodzownym punktem misiowych spacerów były ogromne bańki puszczanie nieopodal Świnoujskiej promenady, plac zabaw, karmienie mew oraz karuzela, która na moje szczęście (a nieszczęście misiowych rodziców) przyjechała razem z mini-wesołym miasteczkiem do Świnoujścia.
 

  



 

Bardziej ekonomiczną wersją misiowej karuzeli była karuzela znajdująca się na placu zabaw. Pomimo faktu, iż misiowa mama  mogła się w końcu wykazać, a jej bieganie "w końcu nabrało sensu" (8 PLN przejaźdźka karuzelą v. 0 PLN karuzela na placu zabaw), nie udawało jej się za długo kręcić misiową karuzelą..że niby "już nie te lata" i "błędnik już nie ten:"...tak, jasne. ;o)



Nie obyło się tez bez przygód, misiowa mama podczas naszych spacerów brzegiem plaży zgubiła misiowego klapa, jednak po 20 minutach poszukiwań udało się nam go odnaleźć (no bo komu przydałby się jeden klapek...i to jeszcze misiowej mamy?).

***
Najlepszym towarzyszem do misiowych spacerów okazał się jednak misiowy tato, który nosił mnie na rękach...a nawet na głowie!!! Nie ma to jak misiowy tato :O)