No właśnie, tytułowa "bostonka" położyła jedną trzecią dzieci z misiowego przedszkola...i w końcu dopadła i mnie-waleczną Małą Misie. Z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę statystyczną liczbę zachorowań na choroby przez dzieci wcale nie wypadam tak źle. Co więcej wydaje się, że mój misiowy układ odpornościowy jest w coraz lepszej formie i coraz lepiej radzi sobie z większością misiowych infekcji. No chyba że choruje jedna trzecia misiowego przedszkola, albo oboje misiowych rodziców...wtedy liczba zarazków na m3 osiąga niebezpiecznie wysokie stężenie i nawet on odmawia misiowego posłuszeństwa.
*
Choroba bostońska albo raczej- wysypka bostońska objawia się w pierwszym dniu wysoką gorączką, a w kolejnych wystąpieniem wysypki w okolicach ust, na dłoniach i nogach. I właśnie tak wyglądał u Małej Misi. Moje pierwsze misiowe pryszcze:P Dobrze że małe- nie takie jak u misiowej mamy:P |
Znaczy, że już nastolatka ze mnie. Fajne, co nie? |
***
Tak naprawdę, już z od tygodnia wróciłam do misiowej formy i od tego czasu daję ostro popalić misiowym rodzicom i cioci Ani, która opiekowała się mną przez ostatnie dni- podczas pełnego"dochodzenia do misiowego zdrowia".
Przez ten czas (korzystając z faktu nauczenia się zmiany misiowej pozycji z raczków do misiowego siadu) wymyśliłam nowe super-świetne misiowe zabawy, jak na przykład -kręcenie się w kółko na misiowej pupie:
Znalazłam też nowe zastosowanie dla misiowego nieco-przymaławego bujaka, którego zaczęłam wykorzystywać jako "suwak"- czyli przysposobiony, nie-do-końca-idealny misiowy jeździk:
***
Misiowa choroba pokrzyżowała plany rodziców, którzy chcieli wybrać się ze mną do misiowej rehabilitantki do Krobi. Niestety, przez misiową chorobę musieliśmy przełożyć misiowy wyjazd i z ciocią Magdą spotkamy się dopiero w przyszłym tygodniu. Dlatego cały czas ćwiczymy wg starego planu ćwiczeń ułożonego przez misiową rehabilitantkę.
***
Pomimo misiowej choroby nie próżnowałam i przez ostatni tydzień kontynuowałam program misiowych ćwiczeń- naukę zmiany pozycji z klęczenia do stania, naukę chodzenia, ćwiczenie równowagi, stanie w misiowym pionizatorze oraz misiowe masaże. Co więcej, wróciliśmy też do regularnego czytania oraz słuchania książeczek z Metody Krakowskiej oraz terapii aminokwasami (na czas misiowej choroby miałam przerwę od aminek).
Dodatkowo misiowi rodzice kontynuują ze mną naukę alternatywnych form komunikacji za pomocą znaków Makatonu połączonych z obrazkami z innych metod.
Generalnie rodzice pracują nad stworzeniem dla mnie mojej własnej "misiowej książki komunikacyjnej", która znacznie ułatwiłaby mi komunikację z innymi osobami z nie-do-końca-misiowej-rodzinki...a oto filmik obrazujący jak na codzień dogadują się ze mną misiowi rodzice (nie licząc kiwania głową na "tak" i "nie"):
Ha!!! I tak to się robi!!!:O) |
***
Mówi się, że najbliższych przyjaciół poznaje się w chorobie..no i właśnie w chorobie odwiedził mnie misiowy wujek Marcin z ciocią Martą. Oczywiście, ich odwiedziny nie obyły się bez misiowych zabaw, "Przygotowania do życia w rodzinie"-czyli namiastki babysittin'gu oraz misiowego prezentu- cudownych poduch sensorycznych.
*
Dziękuję Kochana Ciociu i Wujku za śliczny prezent i za odwiedziny!!!
***
Ha! Ale ze mnie ziomalka. Mam taakie poduchy!!! |
Jak misiowi rodzice będą niegrzeczni, to każę im spać na tej kolczastej stronie:P |
Hmm...tylko, że ta kolczasta wcale nie jest kolczasta...jest pluszowa!? To rodzice się ucieszą... |
Cudownych rodziców mam...ale jeszcze cudowniejsze Ciotki i Wujków!!! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz