sobota, 1 lutego 2014

Misiowy bebzioch na tapecie, czyli wielki "come back" akcji "KUPA"

Mówi się, że :"piątek to weekendu początek"- więc nikomu nie życzę takiego początku weekendu jaki przytrafił się Małej Misi...
Wczesnym rankiem, zanim misiowa mama zdążyła szeroko otworzyć oczy, usłyszała niepokojący odgłos wydobywający się z misiowej buzi.... Okazało się, że mi się "troszeczkę ulało" -mówiąc kolokwialnie "puściłam misiowego pawia", ....albo raczej "zwróciłam wielką fontannę bliżej niezidentyfikowanego płynu". Misiowa mama oczywiście w minucie oprzytomniała, poderwała się na równe nogi i zaczęła mnie przebierać i zmieniać misiową pościel. Ha! Ja to jednak potrafię podnieść ciśnienie misiowej mamie i zaserwować konkretną dawkę adrenaliny z samego rana!!!
Przestraszona mamuśka odpuściła mi poranne ćwiczenia  i postanowiła mnie "obserwować"... Misiowa obserwacja zakończyła się w południe, kiedy to zdecydowała się zafundować mi standardową porcję misiowych ćwiczeń, bowiem poza porannym incydentem moja misiowa kondycja nie odbiegała od normy.
Wydawać by się mogło, że misiowa mama dostała wystarczającą porcje adrenaliny, by podnieść sobie ciśnienie na cały dzień, ale co tam! Adrenaliny nigdy nie za wiele i wieczorem, kiedy misiowy tato wrócił z pracy, znowu zafundowałam rodzicom misiowe atrakcje....czyli wielki "come back" akcji "KUPA"!  Ba! Żeby było zabawniej, zrobiłam aż dwie misiowe niespodzianki!
Oczywiście w tamtym momencie wcale mi nie było do śmiechu. Mimo to, z perspektywy czasu, jak  przypomnę sobie rodziców biegających wokoło najważniejszej osoby w misiowym domu- czytaj "MNIE"- cała sytuacja wydawać by się mogła przezabawna! No ok, może nie licząc: strasznego bólu brzucha, podłączenia nosków tlenowych, ciągłego śluzowania i generalnie wielkiego misiowego "WNERWA";o)
***
Zgadnijcie czym przywitał mnie sobotni poranek? ...Chyba dobrze kombinujecie, a więc sobotni poranek przywitał mnie wielkim bólem misiowego brzuszka- a jak! Nie może być za kolorowo! Jak się wali, to się wali! Jak bebzioch boli, to boli... na całego! Misiowy brzuchol wcale nie tak łatwo daje za wygraną!
Przestraszona mama zadzwoniła  do misiowego pediatry celem weryfikacji misiowych medykamentów...i na moje szczęście po południu troszkę mi się poprawiło. Na misiowej twarzy znowu pojawił się uśmiech, albo raczej- "jęzor".






Tak w ogóle to ostatnio nie mam apetytu i nie chcę jeść misiową łyżeczką... a co się będę wysilać? No i dzisiaj lekko w... , znaczy się poddenerwowana misiowa mama dała mi misiową zupkę- w butli:D No w końcu! O to mi właśnie chodziło! Od razu wypiłam całą flachę:o) Hehe, to ja rozumiem! Co się będę na jakieś "łyżeczki" rozdrabniać, kiedy mogę się napić! ... Prawda?

 P.S. Nius miesiąca: misiowa choina wypuściła młode pędy:D Teraz na pewno jej nie wyrzucimy! Zostanie z nami do Wielkanocy, bombki zamienimy na jajka i nie trzeba będzie rzeżuchy sadzić, żeby coś zielonego było w misiowym domku;o)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz