Pod koniec dnia, gdy misiowy tato wrócił z pracy mama już nie wytrzymała i powiedziała: "Symulantka...z naszej Basi jest mała misiowa symulantka!". Hihi, w końcu mnie rozgryźli...i na moje szczęście potrzebowali na to całych dwóch dni!
Okazało się, że poradziłam sobie sama z misiową chorobą! Ha, mała misia wymiata:D Drżyjcie bakterie,wirusy i inne stwory i zastanówcie się zanim znowu mnie zaatakujecie!!!
Wieczorem, w ogóle nie chciałam spać i chichrałam się cały wieczór z misiowym tatą... Naprawdę!!! Tato odkrył, że gdy zaczynał się głośno śmiać, ja również zaczynałam się śmiać razem z tatą! ...I tak cały wieczór spełzł mi na chichraniu z misowym tatą:o)
***
We wtorek misiowa mama nie była już dla mnie tak "łaskawa" i od samego rana wróciłyśmy do normalnego cyklu dnia, czyli: Vojta, turlanki, masaże, inhalacje... Ehh, znowu w kółko to samo, normalnie dzień świstaka!Po południu odwiedziła mnie misiowa pediatra. Powiedziała, że coś mogło mi zaszkodzić i czeka mnie "misiowa dietka"- zero tłuszczu, soków i świeżych owoców.
Generalnie cały dzień dobrze się czułam i miałam nie najgorszą saturację. Wieczorem, po misiowym masażu dostałam od tatusia pyszną kaszę i poszłam spać w misiowe kimonko. Niestety, po godzinie obudziłam się z misiowym krzykiem! Zaczęłam się prężyć i napinać...chyba jednak z tym moim misiowym brzuszkiem nie jest tak jak powinno być. Dobrze że w marcu mam umówioną wizytę w poradni metabolicznej. Ehh!! Same problemy z misiowym bebzioszkiem! Nawet w nocy nie pozwala mi się porządnie wyspać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz