***
W poniedziałek wybrałam się z misiowymi rodzicami do poradni genetycznej, gdzie miałam pobraną krew do badania- pod kątem jednego z zespołów wad wrodzonych charakteryzujących się artrogrypozą.
Podczas pobierania krwi byłam bardzo, ale to bardzo grzeczna i w ogóle nie płakałam. Po południu odwiedziła mnie ciocia Malwina i razem z mamą ćwiczyłyśmy misiowe turlanki. Wieczorem misiowy domek odwiedził przedstawiciel handlowy z firmy Baffin i zaprezentował nam misiowy pionizator. Niestety za bardzo mi się nie spodobał (zwłaszcza jego krzykliwy, czerwony kolor i cena...7800zł!!!) i nie chciałam w nim siedzieć. Na koniec rozbolał mnie brzuszek i znowu zafundowałam rodzicom akcje "KUPA"- a co! Niech wiedzą, że mają dziecko w misiowym domu!
***
We wtorek- na moje misiowe szczęście- udało mi się wyjść na spacer z misiową mamą- oczywiście do pobliskiego parku...oglądać misiowe kaczuchy. Dziś było słonecznie i prawie cały dzień miałam dobry misiowy humor i bez większych sprzeciwów ćwiczyłam z mamą, ciocią Malwiną i ciocią Moniką.Tak w ogóle, to po "wyjściu" misiowego zębolka zaczęły mi dokuczać misiowe dziąsełka. Pomimo iż nie chcę za bardzo gryźć zabawek, to z ochotą wkładam do buzi misiową rączkę, a czasem aż dwie misiowe rączki!!! Co więcej, nawet podczas zasypiania lubię sobię "coś" trzymać w misiowej buzi- misiowego palucha, smoczek, albo bimbołka misiowej mamy. Ehh, biedne misiowe dziąsełka... Hmm, jak myślicie- czyżby gdzieś czaił się kolejny misiowy zębolek???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz