niedziela, 26 stycznia 2014

Choroba...czyli (nie)mój sposób na przedłużenie misiowego obijania

Sobotę spędziłam wyjazdowo. Misiowa mama naciągnęła tatę na wycieczkę do centrum handlowego pod pretekstem kupna mi misiowych bucików i zimowych spodni. Oczywiście, jak padły słowa:  "Pasowałoby kupić Basi...to i tamto", misiowy tato bez chwili zastanowienia zgodził się na misiowe włóki. Hihi, mama jednak wie jak z tatą rozmawiać!
Niestety, rodzice nie przewidzieli jednego- że mogę być śpiąca! Efekt był taki, że już w pierwszym sklepie dałam popis misiowych fochów. Był płacz i misiowe krzyki, a jak! A cała scena prezentowała się nadzwyczaj ciekawie...mama przymierzała mi misiowe buciki a tato trzymał na rękach i próbując mnie uspokoić dawał mi misiowej herbatki. Jeszcze tylko ktoś do wachlowania by się przydał:o)
Na swoje szczęście mieli ze sobą misiową herbatkę...i to ich uratowało. Po wypiciu napoju humor zdecydowanie mi się poprawił i wyruszyliśmy dalej na podbój poznańskich galerii. Wybór padł na Factory i okazał się strzałem w dziesiątkę. Upolowałam z mamą misiowe zimowe spodenki. Rodzice oczywiście nic sobie nie kupili..a przepraszam! Jak zauważył misiowy tato, mama też "coś" sobie kupiła. Yhm, Yhm...więc mama kupiła sobie"Wkładki laktacyjne" :D Burżuazja normalnie;o) Tylko pozazdrościć. Trzy godziny łażenia po galerii i misiowej mamie udało się wypatrzyć takie "cudeńko". To i tak lepiej niż misiowemu tacie, który nie kupił nic. 








***
Całą noc ostro kombinowałam co tu zrobić, by przedłużyć sobie "misiowe wolne" od turlanek. W końcu wymyśliłam...! 
Rano udawałam "bardzo zmęczoną"....nie chciałam gadać, przewracać się i czytać misiowych książeczek. W południe dopadły mnie wymioty, a po południu było tylko gorzej... No dobra, nie udawałam. Po prostu "coś mnie dopadło", wcale nie chciałam być chora. Kto by chciał wrócić na misiowe nochale i leżeć z rozdętym brzuszkiem i gorączką 38,5 w misiowym łóżku?...No właśnie, ja też nie, Eh...!Pech, pech normalnie!
Całe popołudnie bolał mnie misiowy brzuszek. Później doszła do tego misiowa gorączka. Wieczorem pogorszyła mi się misiowa saturacja i wróciłam na misowe nochale. Ehh! Znowu!? Znowu misiowe nochale!? Tylko nie to:o( 
Całe popołudnie byłam bardzo, ale to bardzo zmęczona. Jedyne co byłam w stanie robić to bawić się moją ulubioną zabawką-piszczałką, ochrzczoną przez misiowego tatę wdzięczną nazwą "pierdziocha".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz