Pomimo chłodu za oknem, mama z misiową babcia zabrały mnie na spacer do Parku Sołackiego ...i było bardzo fajnie;o)
Po prewencyjnym "opatuleniu", upchnięciu koncentratora do misiowego wózka, zabraniu herbatki i pieluchy do wycierania misiowych glutów -"Niezbędnika Małej Misi"- po dwóch dniach na misiowych czterech literach..... w końcu udało się nam wyjść na jaki "normalny" spacer! Nie muszę chyba pisać, że w parku bardzo mi się podobało. Razem z mamą i babcią oglądałam zielone drzewka i przyglądałam się pływającym kaczkom.
Tak w ogóle to bardzo, ale to bardzo lubię wpatrywać się w konary misiowych drzew... zwłaszcza jak jest ładna pogoda, a przez liście prześwituje misiowe słoneczko! Jestem wtedy bardzo szczęśliwa- prawie tak, jak po zobaczeniu misiowego taty:o)
W parku misiowa mama zabrała mnie na plac zabaw, gdzie usiadłyśmy na misiowej huśtawce i się troszkę "pobujałyśmy". Pomimo mieszanych uczuć do tej formy misiowej rozrywki, nie wybuchłam płaczem, czyli chyba nawet mi się spodobało....
Po powrocie z parku zjadłam misiowy obiadek i ucięłam sobie krótką misiową drzemkę. Przed drugą obudziła mnie misiowa mama, okazało się że przyszła do mnie misiowa rehabilitantka- ciocia Magda. Przez następna godzinę "wyginałam śmiało misiowe ciałko" i ćwiczyłam nowe pozycje do misiowych ćwiczeń.
Kolejne pół dnia spędziłam na "wiszeniu na cycku" misiowej mamy i słuchaniu misiowych płyt. ...i gdyby nie wieczorny incydent z misiowym brzuszkiem, można by rzec, że "środa minęła mi spokojnie"...Wieczorem nie mogłam zrobić misiowej kupki i bolał mnie przez to brzuszek. Na szczęście po masażach misiowej mamy i z pomocą misiowej babci "sytuacja została opanowania" i nie dojadając misiowej kaszki szybko usnęłam....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz