Tradycyjnie wtorkowy poranek rozpoczęłam od misiowych
ćwiczeń i Vojty z misiową mamą. Metodą Vojty ćwiczymy cztery razy dziennie…prawie
jak w zegarku, niezależnie od tego czy chcę czy nie. Jeśli śpię to misiowa mama
robi mi pobudkę, bo Vojta musi być, …ehh ta okropna Vojta!
Rano odwiedziła mnie misiowa rehabilitantka-ciocia Kasia. Usłyszałam
misiowe pochwały, że z dnia na dzień robię coraz większe postępy. Nieskromnie
powiem, że coraz lepiej radzę sobie z utrzymywaniem misiowej główki i misiowym
siedzeniem.
Małe Misie jednak potrafią!
Po południu korzystając z
chwili słońca za oknem, wyszłam z misiową mamą na spacer. Niestety nasz misiowy
spacer nie trwał za długo….. w ciągu pięciu minut naszły chmury, zaczął padać
deszcz i musiałyśmy wracać do domu…ehh. Po powrocie była znowu nauka misiowego
jedzenia. Tym razem na pierwszy ogień poszedł obiadek ze słoiczka- Kurczak z
białymi warzywami… niestety, mimo że lubię kurczaka, tym razem misiowy obiadek
okazał się wyjątkowo nietrafiony. Nie smakował mi w ogóle… już bardziej smakowała
mi poniedziałkowa gruszka….blee.. nigdy więcej takiego kurczaka. Podczas
karmienia robiłam „prr…” i „pu..” plując na misiową mamę i okazując swoje
niezadowolenie. Po karmieniu misiowa mama była cała ubrudzona w misiowym
obiadku…ale nie tylko ona, bo ja też!
***
Dziś cały dzień było pochmurnie i padał deszcz, przez co byłam
senna i chciało mi się spać.
Misiowa mama zrobiła mi „próbę ognia” i odłączyła mi na
godzinę koncentrator. Okazuje się, że
nie mam bardzo złej misiowej saturacji…ale zawsze mogłoby być lepiej. Dlatego
po godzinie znowu dostałam misiowe noski….ehh. Powiedziała też, że od dziś będzie
coraz częściej robić mi takie „misiowe próby” i zobaczymy…co z tego wyjdzie.
Zobaczcie jakie minki potrafię zrobić, gdy nie mam założonych misiowych nosków:
Dzisiaj znowu odwiedziła mnie misiowa rehabilitantka- ciocia
Magda….i znowu zebrałam misiowe pochwały. Ładnie ćwiczyłam całą godzinę, a mama
mówi, że byłam dzielna. Po południu, po odwiedzinach cioci Magdy smacznie
pospałam a wieczorem rozrabiałam z misiowym tatą.
Po wieczornym mleczku, gdy tata wziął mnie na misiowe odbijanko
udało mi się powiedzieć „papa” …tak sama z siebie powiedziałam „papa”! Tata od dwóch
tygodni uczy mnie ostro misiowego mówienia…i chyba w końcu udało mi się powiedzieć
coś sensownego...bo tata się śmiał i razem z mamą chwalił mnie za moje misiowe
gadanie. To mój pierwszy misiowy wyraz! Chyba znowu dałam misiowym rodzicom powód do radości :o) Misiowa mama mówi, że już
nie może się doczekać, czym ją jutro zaskoczę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz